2008/07/01

opener festival

kolejny poważny post. poważne posty, podobnie jak poważne wypowiedzi w poważnym towarzystwie, zawsze miały pewne tendencje do wiązania się ze strachem. o reakcje tej drugiej strony, być może skłonnej do wzbudzenia poczucia niepewności we mnie. dlatego tutaj mógłbym mieć tendencję do deprecjonowania każdego słowa. zaprzeczania każdego zdania, jeszcze zanim zostaje wypowiedziane. tak, jakby ryzyko pomyłki było w tym najważniejsze.

za parę dni heineken opener, dużo frajdy, dużo hałasu, morskie kąpiele. jestem przerażony ilością alkoholu, jaka będzie przelewała się przez cał
e to miejsce. ledwo trochę poukładałem sobie w głowie, znowu ciężkie przeprawy mnie czekają, by nie popaść w chaotyczne rozmowy o dziwnych skutkach, nie powiedzieć za mało, ani za dużo, nie dojść do wniosku, że jednak wszystko jest bez sensu.

próbuję sobie przypomnieć, kiedy zrodził się ten przymus wewnętrzny, który teraz każe mi truć i dusić się na każdej masowej imprezie, na pewno nie był to jeden moment, bardziej nawyk pielęgnowany latami. zdarza się, że go porzucam, tłumaczę sobie wtedy, że też jest fajnie. i tęsknie za odrobiną chaosu.

czasem mi się wydaje, że te imprezy to dla mnie jedyna wolność. mogę uciec od wszystkich, których kocham, pozbyć się na chwilę zobowiązań, uciec od siebie, wszystkich chwilowych wielkich problemów, które mam w głowie, a których jutro nie będzie i też tych, które zostaną, wszystkich znanych mi psychoz, depresji, lęków, uzależnień. potem nierzadko to, co się działo, interpretuje jako punkt kulminacyjny wszystkich moich lęków, uzależnień i słabości, ale w chwili kiedy to się dzieje, czuję to całkiem inaczej. ta wolność, kiedy czuję sie dobrze, stoi w opozycji do każdego innego stanu. czasem mam ochotę wyskoczyć z siebie.

dlatego lepiej jeść truskawki. w dłuższej perspektywie czasu bilans skutków picia wódki zawsze wychodzi niekorzystny. a to stwierdzenie z kolei zabrzmiało, jak morał starego alkoholika. nie poczuwam się. przynajmniej teraz już nie.