2011/12/02

studencki koszmar

zawsze było trudno mi się odnaleźć wśród ludzi na moim kierunku studiów. niezależnie, czy to był kraków, wrocław, czy amsterdam, miałem uczucie, że na studiach informatycznych otaczają mnie w większości ludzie jeżeli nie skrajnie, to z grubsza znudzeni życiem, którzy generalnie na nic nie mają ochoty, na zabawę, na eksperymenty. później zrozumiałem, że to ja jestem skrajnie znudzony życiem, a oni są normalni. wszystkie ich działania pozauczelniane jawiły mi się jako dodatek do ich osoby, ich wizerunku. pili alkohol - bo byli studentami, czytali demotywatory i słuchali kazika - bo takie były wymogi populizmu studenckiego. mam wrażenie, że to robili, bo lubili być częścią "ruchu" studentów. ruch wstawiam w cudzysłów, bo picie alkoholu, słuchanie kazika i chodzenie na juwenalia zdaje się być dość nieruchliwym ruchem. ja, żeby uniknąć zażenowania to demotywatorami, to najnowszą piosenką kazika, a to rozwiązywaniem przy piwie kolejnego zadania z algorytmiki, piłem więcej alkoholu i robiłem z siebie błazna. robienie z siebie błazna powodowało u mnie mniejsze uczucie żenady, niż rozmowa o demotywatorach i inne informatyczne rozrywki (np. tańce do pidżamy porno w męskich kółkach na parkiecie w carpe diem 2). z powodu tej taktyki przylgnęła do mnie etykieta pijaka i pajaca, a ja po prostu uciekałem od sytuacji.

i chociaż na swoich studiach w międzyczasie poznałem wielu inteligentnych i fajnych ludzi (i mówiąc to myślę - dosłownie inteligentnych, nie potocznie), kolejno wpadali w tą samą konwencję, wielu z nich bardzo szanuję. chyba klimat korporacyjnej pracy i wchłonięcia przez cyfry był silniejszy od nas. z braku lepszych pomysłów robiliśmy to, co robią "studenci", byle nie robić tego, co robią łysiejący informatycy.

jestem już magistrem informatyki uj, być może nawet gdzieś już leży mój dyplom. ze studiów jakimś cudem uzyskałem ocenę najwyższą. pewnie w nagrodę za okres, kiedy jeszcze mi na ocenach zależało (pierwszy rok studiów), ale pewny nie jestem. studia, ogólnie rzecz biorąc, jako okres w życiu człowieka, najlepszym okresem dla mnie nie był, wbrew temu, co słyszałem o od wielu ludzi.

dzisiaj mi się śniło, że jestem na jakimś obozie "wypoczynkowym" ze studentami informatyki ii uj. byliśmy w górach, alpach bodajże. było dużo śniegu i musieliśmy chodzić na zajęcia. wróciły stare koszmary. przepisywałem notatki od znajomych w czasie wykładów, żeby zrozumieć, o co chodziło w tych, które pominąłem. matematyka, którą lubiłem, a która w tych okolicznościach, kiedy wiecznie z nią jestem do tyłu z powodu mojej ciągłej nieobecności, przysparzała zmartwień. we śnie spałem w pokoju z kilkoma innymi kolegami z kierunku. przebijałem się przez śnieg chodząc to na zajęcia, to wracając z nich, zastanawiając się, czym wypełnię resztę czasu. obóz miał trwać dwa tygodnie. w klimacie nauki, obowiązku i rutyny.

pamiętam jeszcze, że największą uciechą w tym śnie była dla mnie myśl o alpejskim powietrzu. o tym, jaką ulgą jest dla mojego organizmu w kontraście do krakowskiego, jednego z bardziej zanieczyszczonych w polsce. w czasie, kiedy to myślałem, leżąc w łóżku, oddychałem jedynym powietrzem, jakie kraków ma do zaoferowania.