2005/10/27

kraków

zen, wysoki budynek, pies, autobusy, wino półwytrawne. wracam do domu, samo południe. mam świadomość, że to, co było, zostawiam gdzieś za autobusem, jakbym tego nie kserował, będzie powielone, zniekształcone samym faktem, że to już było. patrzę na smutne twarze moich towarzyszy podróży. wkurzeni, zrozpaczeni, zmęczeni, czym? tej chwili, tego układu też już nigdy nie będzie. nie ma gdzie wracać? carpe diem. oczywista konsekwencja mojgo odkrycia, samotność, zdaje się być w tej chwili niedostrzegalna (w autobusie panował ścisk). wychodzę, nowy kleparz, jakaś kobieta, około 40-tu lat, wyraźnie zmęczona życiem ciągnie się przede mną. z drugiej strony nadchodzi pan ubrany we wczorajszy podkoszulek. znają się? nie znają się? podchodząc do pani rzuca bez ogródek: "jak jest?". odpowiedzi pewny nie jestem, szedłem dalej, ale pewny jestem że to było coś w stylu: "całkiem nieźle. to najbardziej wyśmienity dzień w moim markotnym, smutnym jak stare kapcie życiu."

2005/10/18

olsza

noc była mloda, ale jestem pewny, że świtało. całą noc, być może. czarne chmury, nawet jeżeli gdzieś widniały, raczej dla kontrastu, lepszego koloru. najwyższy szkielet w mieście nabiera surrealistycznych barw. nie świeci się. z trudem wyczuwam to samo miejsce, rytm miasta wydaje się przebudowywać na bieżąco każdy szczegół otoczenia. przez ten budynek chciałem latać. jo, minęła, ustąpiła miejsca kolejnym, być może żebym któregoś dnia stwierdził, że to tylko ja się zmieniam, a one w pewien sposób stoją, nieustannie się zmieniając, będąc sobie równe, wciąż rzadko dostrzegalne. co za różnica? i tak wszystko pójdzie jak w szwajcarskim zegarku, tylko moja perspektywa gdzieś osiądzie w 2d.

2005/10/14

jarmusch

nie lubię metafizycznych bzdur pisać, bu, nie lubię, skojarzenia złe. jak tutaj przyjechałem, poszedłem na broken flowers. wracałem rynkiem później, przyszło mi do głowy, że może to nie jest najprzyjemniejsza chwila, ale jedyna taka chwila, następnej już takiej nie będzie. (co to jest najprzyjemniejsza? czemu lepsza od najmniej przyjemnej?) i tydzień, kiedy sam byłem. potem to już było gromadzenie pozytywnych wrażeń. i jakbym o tej chwili zapomniał? jakbym znowu miał utonąć bez świadomości w codzinnych zajęciach? nie chyba.
dżizas krajst, pozbyłem się korzeni. trochę bolało, ale teraz się czuję wolny. naprawdę dobrze mi. chyba przez chwilę poczułem eternal sunshine of the spotless mind. nie wiem, czy chcę się wiązać. tak jest fajnie, bardzo.