2012/08/26

melanchomuzyka


musi być coś boląco-przyjemnego w tym szczególnym typie użalaniua się nad sobą - melancholii, skoro można tak bardzo się zapętlić w tym uczuciu. u mnie zawsze to się wiąże z jakąś muzyką, na którą padło w momencie, kiedy postanowiłem się nad sobą porozczulać. później odtwarzając te same utwory, nawet miesiące później - znowu czuję to samo - uczucie bycia zdradzonym, przygnębienie, bezsilność, czasem nawet przez moment czuję jakiś zapach.

i tak jak już kiedyś musiałem to zrobić, znowu muszę odcinać się od tej muzyki, żeby nie stać się jak paulo coelho, jak thom yorke, jak artur rojek, jak wszystkie heteroseksualne pedały świata, żeby dłużej nie patrzeć w dal, tylko być tu i teraz.

2012/04/19

melanchokol

myśląc o alkoholu... nie tyle lubię jego wpływ na mnie, co sam proces picia. sam proces picia ma w sobie tą żywą nadzieję, żywą wizję czegoś przyjemnego, fajnego. proces picia ma w sobie posmak wszystkich niezwykłych wydarzeń, które zdają mi smakować bardziej w przeszłości, niż teraźniejszości, bardziej z perspektywy.

skoro tak przyjemnie to pamiętam, to musiało być fajnie, chociaż siebie, tam, odczuwającego "fajnie" już tak dobrze nie kojarzę - może byłem zbyt pijany. wschody słońca, głogowska odra, głogowski mayday, miasteczko studenckie kraków, opener, off festival, amsterdam, to miejsca niezmiennie kojarzące mi się z sielanką, pewnie nieprzypadkowo takie, na których myśl czuję alkohol w ustach i o których myślę, gdy czuję alkohol.

i na tym właśnie polega melancholijny alkoholizm, tak myślę. związaniu skojarzeń niezwykłej przeszłości z substancją, która je przywołuje.

2012/02/16



Once upon a bright, sunny morning a
man and his young son left their farm to
make a trip into town. The boy rode atop their
donkey as the father walked alongside.
Along the road they encountered a fellow from the nearby
village. “You should be ashamed of yourself!” the
fellow said, admonishing the boy. “You ride comfortably
while your poor, old father has to walk. You have no
respect!” The boy and his father first sheepishly exchanged
glances, then exchanged places.
As the two continued their journey, they chanced upon another
fellow. “You selfish old man!” he said. “You take the easy ride
while your poor son wears himself out trying to keep up. You
should at least let the boy ride also.” Not wishing to offend, the
old man helped his son climb aboard. The pair then continued
their journey.
Before long, they came upon a woman coming from the
opposite direction. She, too, found fault with their arrange-
ment. “I’ve never seen such cruelty! You two lazy louts
are too heavy for that poor donkey. It would be more
fitting for the two of you to be carrying the animal.”
Not wishing to fall from favor with the woman,
the man directed his son to bind the donkey’s
front hooves together, then back
hooves together.
Meanwhile,
the man himself cut a long, sturdy
pole from a nearby tree. The pair laid the
animal down, slid the pole through his bound
hooves, then lifted the pole to their shoulders-the
father on one end, the boy on the other, the donkey
hanging upside- down on the pole between them.
Carrying the donkey, the pair trudged along. As they
crossed the bridge that lead into town, the upside-down
donkey saw his reflection in the water below from an angle
that he had never before seen. The animal became frightened
and suddenly thrashed about violently, causing the pair to lose
their grips on the pole. Before they could grab him, the donkey
fell off the narrow bridge into the water below. Still bound, the
donkey was unable to swim. From the bridge, the father and son
helplessly watched as their donkey sank out of sight, into the
deep water below.
Moral: After a moment of silent reflection,
the father turned to the boy and spoke:
“Son, we learned a valuable lesson today.
We learned that when you try to satisfy
everyone you end up losing your ass.”

2011/12/02

studencki koszmar

zawsze było trudno mi się odnaleźć wśród ludzi na moim kierunku studiów. niezależnie, czy to był kraków, wrocław, czy amsterdam, miałem uczucie, że na studiach informatycznych otaczają mnie w większości ludzie jeżeli nie skrajnie, to z grubsza znudzeni życiem, którzy generalnie na nic nie mają ochoty, na zabawę, na eksperymenty. później zrozumiałem, że to ja jestem skrajnie znudzony życiem, a oni są normalni. wszystkie ich działania pozauczelniane jawiły mi się jako dodatek do ich osoby, ich wizerunku. pili alkohol - bo byli studentami, czytali demotywatory i słuchali kazika - bo takie były wymogi populizmu studenckiego. mam wrażenie, że to robili, bo lubili być częścią "ruchu" studentów. ruch wstawiam w cudzysłów, bo picie alkoholu, słuchanie kazika i chodzenie na juwenalia zdaje się być dość nieruchliwym ruchem. ja, żeby uniknąć zażenowania to demotywatorami, to najnowszą piosenką kazika, a to rozwiązywaniem przy piwie kolejnego zadania z algorytmiki, piłem więcej alkoholu i robiłem z siebie błazna. robienie z siebie błazna powodowało u mnie mniejsze uczucie żenady, niż rozmowa o demotywatorach i inne informatyczne rozrywki (np. tańce do pidżamy porno w męskich kółkach na parkiecie w carpe diem 2). z powodu tej taktyki przylgnęła do mnie etykieta pijaka i pajaca, a ja po prostu uciekałem od sytuacji.

i chociaż na swoich studiach w międzyczasie poznałem wielu inteligentnych i fajnych ludzi (i mówiąc to myślę - dosłownie inteligentnych, nie potocznie), kolejno wpadali w tą samą konwencję, wielu z nich bardzo szanuję. chyba klimat korporacyjnej pracy i wchłonięcia przez cyfry był silniejszy od nas. z braku lepszych pomysłów robiliśmy to, co robią "studenci", byle nie robić tego, co robią łysiejący informatycy.

jestem już magistrem informatyki uj, być może nawet gdzieś już leży mój dyplom. ze studiów jakimś cudem uzyskałem ocenę najwyższą. pewnie w nagrodę za okres, kiedy jeszcze mi na ocenach zależało (pierwszy rok studiów), ale pewny nie jestem. studia, ogólnie rzecz biorąc, jako okres w życiu człowieka, najlepszym okresem dla mnie nie był, wbrew temu, co słyszałem o od wielu ludzi.

dzisiaj mi się śniło, że jestem na jakimś obozie "wypoczynkowym" ze studentami informatyki ii uj. byliśmy w górach, alpach bodajże. było dużo śniegu i musieliśmy chodzić na zajęcia. wróciły stare koszmary. przepisywałem notatki od znajomych w czasie wykładów, żeby zrozumieć, o co chodziło w tych, które pominąłem. matematyka, którą lubiłem, a która w tych okolicznościach, kiedy wiecznie z nią jestem do tyłu z powodu mojej ciągłej nieobecności, przysparzała zmartwień. we śnie spałem w pokoju z kilkoma innymi kolegami z kierunku. przebijałem się przez śnieg chodząc to na zajęcia, to wracając z nich, zastanawiając się, czym wypełnię resztę czasu. obóz miał trwać dwa tygodnie. w klimacie nauki, obowiązku i rutyny.

pamiętam jeszcze, że największą uciechą w tym śnie była dla mnie myśl o alpejskim powietrzu. o tym, jaką ulgą jest dla mojego organizmu w kontraście do krakowskiego, jednego z bardziej zanieczyszczonych w polsce. w czasie, kiedy to myślałem, leżąc w łóżku, oddychałem jedynym powietrzem, jakie kraków ma do zaoferowania.

2011/09/28

role-playing game

z niejasnych dla mnie przyczyn ludzie tutaj dalej wchodzą. w momencie, kiedy przestałem kompletnie dbać o to, czy ktoś tutaj wchodzi, nagle ludzie zaczęli wchodzić. zatem moi znajomi, przyjaciele, wrogowie: witajcie!

dniami tymi, coraz to krótszymi, zmierzającymi w stronę dni jesiennych, całe te dni spędzam przed komputerem. obmyślam plan podbicia świata. chwilowo odłożyłem na dalszy plan moje największa marzenia i zająłem się tymi bardziej realnymi. zająłem się inwazją internetu. a konkretnie aplikacji internetowych i mobilnych. na razie sprawa wygląda niezwykle niemrawo, nie przypomina inwazji w ani jednym calu, szczerze mówiąc nie przypomina nawet ataku.

jednak myślę, ciągle sobie myślę, że to przepchnę, pozamiatam, wygram. musi tak być. jeśli nie ja, to kto? w końcu dopiero zaczynam, trudności na początku są częścią kontrolowanego programu. moje jedyne problemy to problemy motywacyjne, momentami mnie gnębi poczucie, że jednak do tego nie należę, nie jestem typem szefa, dyrektora, biznesmena. ja to wszystko umiem zrobić, bo umiem, bo nie ma w tym żadnej filozofii, bo tak naprawdę żeby robić własny biznes, wystarczy tylko chcieć i się nie bać. więc robię te mechaniczne rzeczy, od czasu do czasu czując uczucie satysfakcji, uczucie flowu, dynamiki. mentalnie siedzę w kodzie, designie i strategii, myśląc co by tu jeszcze, a życie jest jakby obok, odpiąłem się od życia i gram w rpga 'programowanie, biznes, promocja, sukces, pieniądze'. nie chodzi tutaj o narzekanie na dużą ilość pracy. nie boli mnie duża ilość pracy. zmieniam się mentalnie. czasem się boję, że właśnie włączyłem life fast forward. i że może się obudzę za pięć, dziesięć lat z tego stanu, zastanawiając się, co się stało z tym czasem. a świat już będzie inny, ja będę inny. dobrze, niech tak będzie, bo to w końcu życie, prawda?