2010/08/28

deprywacja sensoryczna

pan bumbum dzisiaj uratował dziecko z opresji. kazał łysemu dziecku, które terroryzowało to pierwsze, wypierdalać. pan bumbum saved the day. ten jeden dzień jest herosem. myśląc o tym przypomniałem sobie, co wczoraj mi się stało. a ja co? kim ja dzisiaj jestem?


trzy tygodnie pracuję w artworldzie. programuję weby. zdaje się, że jestem przydatny. piszę dużo i dobre. wciąż szybko się uczę. mimo morza przepitego alkoholu mój umysł wciąż potrafi funkcjonować na wysokich obrotach, nawet kiedy serce nie nadąża. parę dni wtajemniczania w nowe technologie, nabieram pewności na nowych wodach i pojawia się coś w rodzaju pasji. fiksując się na tym uczuciu, pewnie mógłbym się utopić. spędzać dnie przed komputerem, doskonaląc się w tym, co mi zostało w polu widzenia. parę dni temu postanowiłem nie włączać do dzisiaj winampa, skoncentrować myśli na tym, co mogę zutylizować. podziałało, dostałem swoją koncentrację, moja twórcza półkula odsunęła się w cień na parę dni. gdybym wybrał ten stan permanentnie, byłbym dobrym, zdolnym, murzyńskim pracownikiem. to się raczej nie stanie. mam zbyt romantyczne korzenie, zbyt chwiejne nastroje i przede wszystkim zbyt wielkie ego, by pozbyć się swojego życia.

tak, jak wcześniej, czuję gdzieś cały czas, że nie nadaję się do odtwarzania. muszę ciągle coś kreować, albo się uduszę. potrzebuję tworzyć swoja przestrzeń. gdzieś pod spodem w świadomości przebija mi się lęk przed zapomnieniem. boję się zniknąć, stać się kolejną cegłą będącą cząstką większego systemu. logicznie rzecz biorąc to zdaje się być zawsze tylko kwestia skali. przy tym całym kulcie indywidualizmu i jednostki, który dzisiaj obowiązuje, jedno logicznie zdaje się być niepodważalne - prędzej, czy później wszyscy kończymy tak samo. prędzej małe różnice między nami przestaną mieć znaczenie, później te większe. ktoś odpowie - ważne jest chwilowe doświadczenie, tu i teraz. jednak ile z tego, kim jesteśmy, jest kwestią doświadczenia, a ile nazywania, osiągania, posiadania? nie potrafimy o sobie przecież mówić, nie nazywając, definiując, a to właśnie te słowa opisują, kim się czujemy. nazywasz siebie i zaczynasz coś samozwańczo posiadać. pewną cechę. może cię wkurwia, może cieszy, gdy inni ci ją odbierają, zależnie czy postrzegasz ją pozytywnie, czy negatywnie. doświadczenie jest obok tego, więc w pewien sposób niezależne. czy zatem istnieje jakaś linia oddzielająca jedno szczęście od drugiego? dla umysłu to jest to samo. neurotransmittery, chemia.

przefilozofowałem. zastanawiam się, czy chociaż jedna osoba rozczyta mój tok myślenia. czy chociaż jedna osoba będzie chciała?

2010/08/21

miękko, czas na nowego bloga

dawno nie napisałem tutaj nic męskiego. cynicznego. konkretnego. od nadmiaru radochy zmiękłem jak ciepłe kluchy. nad brzegiem rzeki wisły siadłem i spedalałem.

ostatnio u mnie wszystko git, jak nigdy. nie mam na co narzekać. nie piszę postów. od dłuższego czasu mam pomysł na nowego bloga i wygląda na to, że w końcu wprawię to w ruch. jeszcze bardziej mrocznego, dennego, ale tym razem niosącego niezwykle optymistyczny przekaz. będę go wciskał tu i tam, wszędzie gdzie dam radę. ku mojej chwale i waszemu szczęściu. z dostojeńską powagą mam zamiar rozdawać perły mądrości tak pełne sarkazmu, że nikt z was nie będzie do końca pewny, czy nie żartowałem. wszystkie będą śmiertelnie poważne.