2008/08/15

mgmt, off festival, 180/95, samochody, it

pierwszy był pociąg do krakowa - przystanek wrocław główny. i moje cztery, ich po sześć, razem szesnaście piw. i niewinny, przynajmniej na razie, napój energetyczny, ale o tym później. jak to na takich wyjazdach, dużo pozytywnej karmy zostaje wyzwolone, trójka przyjaciół, dużo otwartości, jeszcze więcej alkoholu, paczka papierosów dziennie. to już gdzieś było. nie zawsze tak radośnie. im mniej mechanizmów obronnych, tym jest zabawniej, a ostatnio szwankują. jak to w pijackim ciągu, dochodzi do wielkich odkryć, tym razem są to dwie piosenki mgmt - time to pretend, kids. dwie noce pod rząd lecą przez całą (dosłownie) noc i kawałek dnia, nie wyłączam głośników, o dziwo ani sąsiedzi ani policja się nie zjawia. dwa dni szampańskiej zabawy po różnych zakątkach krakowa, pobita szisza, rozlane czerwone trunki i czas zabierać się na offa.

tegoroczny off również przypadł mi do gustu. znowu dużo dobrej muzyki, dużo ładnych dziewczyn, nie zawsze śmiesznego, śmieszącego humoru, dużo lansu, 'miłości, przyjaźni, muzyki' ;-) powoli czuję, jak ta historia zaczyna się powtarzać, jak za dużo dobrego się zdarzyło i zgodnie z karmą czeka na mnie rozczarowanie. koledzy wyjadą, laski się rozpierzchną, miłości nie będzie, przyjaźń zostanie zapomniana, muzyka ucichnie. przechodzi mi przez myśl, że może to tylko moje fatalistyczne myślenie, być tak nie musi, to tylko kwestia umiejętności by urządzić sobie w głowie wieczne party. może. polemika na ten temat nie przynosi efektów. chciałbym spotkać jeszcze olę z łodzi, ale ola z łodzi była olą z łodzi tylko tam, później jest u siebie w łodzi, potem pewnie byłyby tylko rozczarowania, może dobrze, że nie wziąłem numeru.

powrót do krakowa. pociąg, szukam siatki na rzygi, okazała się niepotrzebna. nie żeby mi szczególnie źle było, ten festiwal przeszedł dość delikatnie względem alkoholu. o niezliczone puszki redbulli się boję. popołudniu dziwny nacisk w głowie kieruje mnie do ambulatorium. ciśnienie 180/95, dostaję tabletkę pod język, ekg, arytmia, objawy udaru. stało się to dla mnie epizodem, chociaż wtedy myślałem, że umrę, lub stanę się warzywkiem, tomato man. zawały w wieku 22 lat nie są popularne i parę redbulli z wódką dziennie nie są raczej w stanie ich wzbudzić, ale ciężko o tym spokojnie myśleć kiedy są problemy ze złapaniem oddechu.

i oto wracam do cywilizacji, jeżdżę samochodem ;-) jak odpowiedzialny obywatel. wprawdzie gdzieś tam spakowana książeczka leczenia nadciśnienia tętniczego zalega, świeża pamiątka po dobrej zabawie, ale to tylko drobny szczegół mojej osoby, jak ulubiony film, czy szczoteczka. i nie chce mi się czasem o tym wszystkim myśleć. o tym, że coś trzeba, że oto sprowadzam po raz kolejny bezsensowną egzystencję na coś rzekomo bardziej sensownego.

chciałbym mieć do czegoś zamiłowanie. chciałbym, żeby to się działo samo. czasem mam wrażenie, że to się dzieje samo. nagle żarówka zapala się nad moją głową tak, że prawie mogę wykrzyknąć "eureka!" i stwierdzam, że oto zostałem odgórnie stworzony do pełnienia pewnej stabilnej funkcji w społeczeństwie. to mi odpowiada, to lubię, to chcę i się nie znudzę i pięknie się składa, że to jest dla mnie i już więcej nie będę musiał lawirować i ze strachem spoglądać w przyszłość. dostaję namiastkę niespełnionej obietnicy snu o bogactwie, sławie i zielonych łąkach. potrafię tak złapać bardzo wiele tematów, nie tylko tych, którymi na co dzień się oficjalnie zajmuję. mógłbym robić bardzo wiele rzeczy, wydaje mi się. a potem to mija, zaczynam się zastanawiać, co ja tu kurwa robię? pisząc posta o zatracaniu się jako jedynej drodze ucieczki od nudy życia?