2008/07/29

tagujemy

próba analizy potrzeby przylepiania sobie etykietek. pewnie po to, żeby rozumieć, co się dzieje naokoło. taka społeczna funkcja, odpowiednik tej egzystencjonalnej, która każe nam uciekać przed tygrysem i trzymać się przyjaznych ludzi. więc ja jestem polakiem, nie jestem skinheadem, słucham trip-hopu. po co ostatnie? odpowiedziałbym, że dobrze znać ludzi o podobnych gustach muzycznych, skoro muzyka jest dla mnie ważna. pytanie następne, czy obnoszenie się z tym w jakiś sposób miałoby mi to ułatwiać? może coś innego, duma, może próba zapamiętania, uwiecznienia tego faktu. niemniej jednak nie wiem, co w przyszłości będę słuchał. może discopolo, może heavy metalu? w tej chwili brzydzi mnie sama myśl szufladkowania siebie w którejkolwiek z tych kategorii, były już jednak rewolucje w moich gustach. muszę się jednak pogodzić ze smutnym faktem, że nie jestem w stanie zdeterminować siebie w przyszłości. tendencja do szufladkowania się powoli mi się wypala. wszystko zaczęło się bodajże w wieku dojrzewania. nie byłem specjalnie oryginalnym nastolatkiem. przeszedłem przez parę subkultur. listę ulubionych zespołów mogłem wyrecytować obudzony w środku nocy, oczywiście na pierwszych pozycjach znajdowały się pozycje najbardziej kultowe, jak korn, nirvana, marilyn manson. naprawdę lubiłem tą muzykę. możliwe, że gdyby zapewniło mi to szacunek wśród podwórkowych znajomych, odrobinę buntu i poczucia przynależności do czegoś większego, równie dobrze słuchałbym anny marii jopek. jednak my, zbuntowane dzieciaki w trampkach, słuchaliśmy nirvany i rozmawialiśmy między sobą o naszych okrutnych rodzicach, którzy nas nie rozumieją i najprawdopodobniej nawet nigdy nie byli młodzi. więc sporządza się listy. lista ulubionych zespołów, ulubionych filmów, ulubionych książek. im więcej tytułów cechujących bunt i indywidualizm, tym lepiej. cała gówniarska nacja indywidualistów. trampki, albo glany. później zmieniliśmy upodobania. i pierwszy raz w życiu może zauważyłem, że to, co wydawało mi się, że jest ostateczne, do końca, ciągle się zmienia. więc później część z nas dała sobie spokój. przestała na każdym kroku sporządzać listy ulubionych rzeczy, choćby tylko w głowie, na poczet wszechobecnie wymienianych jeszcze w gimnazjum "złotych myśli". to, co jest dzisiaj, to ciągłe określanie, to tylko echo starej paranoji, jednak jest tu dalej, żyje. powodując sprzeciw, gdy ktoś narazi się mojej mafii ludzi preferujących to i tamto. dlaczego takie drobiazgi ciągle zajmują mi głowę? ciągle definiowanie siebie na nowo, wybory które nie wywołują właściwie żadnego efektu, tatuaże, kolor kanapy, mojej kanapy, która, z racji bycia mojej, musi być stosowna do mojego gustu, osobowości, muzyka, jaką lubię, odpowiedź na to pytanie, które czasem pojawia się w niezobowiązujących pogawędkach ("lubię różne rodzaje muzyki!"). jakkolwiek by nie było, faktem jest, że będę dalej bronił swoich etykiet. gnębił słabszych, którzy naruszyli część mojego ego i odruchowo bronił się przed atakiem silniejszych, czując, że naruszając teren mojego gustu, poruszyli część mojej osoby.