2009/02/15

amsterdam

tuż przed świtem dotarłem do miasta amsterdam. nie ma chmury marihuany. szczerze mówiąc, wysiadając na amstel station, drugiej pod względem wielkości stacji w amsterdamie, nie udało mi się nawet spotkać nikogo naćpanego. wbrew legendom krążacym po polsce, rozsiewanych przez dumnych kosmopolitan, amsterdam nie śmierdzi marihuaną, nie cały przynajmniej. zawiedziony tą obserwacją udałem się, nieco zbyt wcześnie, do akademika.

po odebraniu kluczy, pytam po drodze jakiegoś kolesia z zestawem szczotek o drogę (już zdążyłem się przyzwyczaić, że wszyscy mówią po angielsku).
- which building is it?
- this one, i'm afraid.
z perspektywą bliskiego snu, nie zrażony komentarzem wskakuję po schodkach czym prędzej, syf jest, okazuje się, że klucz do drzwi na korytarz nie pasuje. po 30 minutach dociekania okazuje się, że numery drzwi na kampusie wbrew zapewnieniom jednak się dublują i ja jestem pod swoim bliźniaczym. w końcu po jakichś 3 godzinach trafiłem. rzucam rzeczy, kładę się spać, ale już za chwilę miała mi się udzielić bliskość najbardziej ruchliwego lotniska w amsterdamie.