2009/02/21

amsterdam tydzień później

czwartek, amnesia się coffeeshop nazywał i jakkolwiek celowaliśmy w najpopularniejszy (w końcu wszyscy jesteśmy turystami na wymianie), nikogo w środku nie było. wokół też nie. najwyraźniej amsterdam to jednak nie taka wielka biba w czwartkowy wieczór. ale i tak jest pięknie, woda pluska, latarnie się świecą, kaczki pływają, słychać przeważnie kaleczony język angielski z każdej strony.

większość ludzi ('turystów', 'studentów'?) kiedy pali tu po raz pierwszy trawę, ma raczej niepokojące przeżycia. to nie to delikatne zamroczenie, które znamy z własnego, nielegalnego, czasem popalanego zielska. idąc przez to miasto czuję się jak frodo, kroczący po mordorze, z misją zniszczenia pierścienia. tak przedwczoraj szedłem zatem, a spoglądając na boki widziałem, że reszta drużyny również jest zmęczona. potem arogorn zgubił ipoda i rozpoczęła się kolejna misja, szukania. godzinę trwało przeszukiwanie 10-metrowego skrawka podłogi w klubie, ipod ostatecznie się nie znalazł.

znalazł się za to pierwszy od czasu mojego pobytu polak, z wrocławia. i moje surrealistyczne przeżycie słuchania polskiego języka po raz pierwszy od tygodnia, który dla mnie trwał jednak bardzo długo (jednak nie zbyt długo ;-)). w knajpie pełnej salsy, do której po raz drugi raczej sam bym nie trafił.

po tygodniu pewnych traum, ale też wielu nowych doświadczeń, czuję że znowu żyję. może ze względu na nowe rzeczy. a może dlatego, że stare sprawy zostały tysiąc km dalej, a ja już zdążyłem o nich zapomnieć.