2009/07/01

hi / lo

wróciła z wyprawy, wyraźnie pewna siebie, ale jeszcze bez śladu arogancji. to nie był mój dzień ani godzina na starcia, mój instynkt mi podpowiadał, że to będzie szybka herbata. poszliśmy do kuchni. herbaty na stole. rozmawiamy. już na starcie popełniłem błąd - zakomunikowałem odmienny pogląd. potem było coraz gorzej. już prawie miałem się zbierać, kiedy dostrzegłem na środku stołu worek ziemniaków i mały nóż kuchenny w środku. bez większego zastanowienia wbiłem nóż w ziemniak i zamachnąłem się nim w stronę ściany. ziemniak odbił się i wiedziony siłą grawitacji upadł, a następnie potoczył po ziemi. bardzo śmieszne to było... - Co robisz?? - obdarzyła mnie tak krytycznym wzrokiem, jakbym tym ziemniakiem rzucił ją w głowę. - Nic - podkuliłem ogon. Sytuacja była dla mnie jasna, czułem to co ona wiele razy wcześniej. Dalsza dyskusja nie miała sensu. - To ja lecę! Śpij dobrze.

pewnie zapomniałbym o tym po pięciu minutach. ostatnio nie jestem równie reaktywny jak kiedyś. pewnie dlatego, że przestałem pić. nie odszczekuję, raczej słowa we mnie wsiąkają. wchłaniam i się uczę. o sobie, o nich nie potrzebuję. oni tylko dostarczają mi lustra. bo w niej widzę siebie, z okresu ciągłych wzlotów i upadków, wahań nastrojów. arogancję, gdy jestem na górze i gniew, gdy ktoś zdaje mi się mnie stamtąd ściągać. ciekawi mnie, czy coś z tych nauk zapamiętam.