2007/06/12

girls

jadę sobie autobusem z tą, co to kiedyś była moja, czy tam ja jej, zależnie od widoku. jadę do tego samego, wysoko położonego mieszkania, gdzie swój monotonny żywot, raz to z nią, raz bez niej, prowadziłem półtora roku. ciśnie się na język jakaś pełna mądrości uwaga, pewna refleksja, chwila jakaś taka wzniosła, taka jak to samoczynnie są generowane po umiarkowanej ilości alkoholu, ale nie kapkę więcej, jeszcze nie ma w tym nic poważnego. skądinąd wiem, że ta historia jeszcze się nie skończyła. będzie się ciągnąć jak płóg po autostradzie. będą generowane kolejne refleksje na ten temat. pełne wzniosłości historie o prostych sprawach. proporcjonalnie do ilości wypitego alkoholu i okazjonalnego neurotyzmu. chyba jednak nie mamy nic lepszego do roboty.

kalendarz by się przydał, może wtedy, jakbym sobie zapisał, a potem przeczytał, że to stanie, to by się ruszyło. ;-) kalendarz by się przydał, może bym tyle nie pił. czasem mi mówią, że to takie fajne, taki lans, pić, pić, pić. może jakbym miał kalendarz to bym pamiętał, że już w gimnazjum się licytowałem z kolegami, kto potrafi więcej wypić. w liceum nawet było to mocno uzasadnione w moim przypadku. teraz nie ma już potrzeby regularnie nadużywać alkoholu, zwłaszcza, że prawie za każdym razem ląduję w tej abstrakcji i niebardzo potem wiem, jak z tego wysiąść, witaminy dają tylko dobre fundamenty pod spokój, same nic nie robią. no to zapiszę sobie w moim kalendarzyku, mam taki jeden, z komiksami garfielda w środku. wypadałoby żeby był 'dostany'. nie dostałem go od nikogo. kupiłem sam sobie. bo nikt mnie wtedy nie kochał, a musiałem go mieć, a może temu, bo siebie też kocham (jak każdy zdrowy na umyśle człowiek).

no i cała reszta, co się robi w takich sytuacjach. wiadomo, sport, warzywa na śniadanie, prospołeczne podejście, zero przekleństw, koniec z alkoholem, papierosami. gazeta wyborcza i wierność ideałom.