2009/01/12

jeszcze pożyję

po paru miesiącach ograniczania alku, kofeiny, imprez i paru tygodniach całkowitej rezygnacji z tych dobrodziejstw, chyba w końcu znowu mogę pić kawę bez lęku, że w przeciągu paru godzin zejdę na zawał. podobno zawały w tym wieku wynikają raczej z anomalii naczyniowych, nie używek, może gdybym się o tym dowiedział wcześniej, moje ryzyko zawału, nie napędzane tym (jakże inaczej, jak hipochondrycznym) strachem zmalałoby jeszcze bardziej.

dostałem już parę oskarżeń, że moje 'bóle sercowe' wynikają bardziej z mojej autosugestii niż faktycznych upośledzeń funkcjonowania pracy serca. już powoli nawet przystawałem na tą teorię i zacząłem się godzić z faktem, że inni znają mnie lepiej niż ja sam, kiedy nagle przyszły wyniki krwi i okazało się, że to jednak bakterie mi powoli podżerały serce. zero żalu z mojej strony, chociaż nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek miał szczególną skłonność do hipochondrii. ale my, faceci, ponoć tego nie zauważamy. jakkakolwiek dbałość o własne zdrowie mocno kontrastuje z konserwatywnym wizerunkiem prawdziwego mężczyzny - silnego, brawurowego samca, który ciągnie do przodu nie zważając na 'pierdoły'.

może dlatego mojej mamie nigdy się nie udało wcisnąć mi czasopisma 'logo'. z jednej strony ta gazeta mnie najzwyczajniej nudzi, z drugiej po cichu przyznaję, że chciałbym zachować pewną równowagę w kwestii gejowość-męskość-metroseksualizm. dbałość o własne zdrowie, gdy coś mi się dzieje, jestem w stanie dość swobodnie przełknąć. pokazywanie się w miejscu publicznym ze świecącym czasopismem, na której okładce widnieje pięknie uczesany pan w bordowym sweterku i ze świeżym manicure to nieco inna sprawa. pewnie powodowałoby u mnie większe zażenowanie, niż odkrycie pt. 'czemu na mnie tak dziwnie patrzą? woops, znowu nie zapiąłem rozporka'.

więc którą dostałem szansę? wydawało mi się, że pierwsza była 10 sierpnia 2008. wtedy pierwszy raz poważnie się bałem, że właśnie skończyłem karierę. wcześniej jeszcze miałem jeden incydent, święta 2005, coś mi się stało, ale wtedy traumę mieli tylko moi rodzice, niczego nie pamiętam. obudziłem się w szpitalu pod kroplówką, po tomografii. na pewno wiele miałem w tym szczęścia, ale nic się nie stało, w śpiączkę nie zapadłem, guza nie miałem, brak udarów, więc hurra, można żyć dalej. przydałoby się zmądrzeć (i trochę chyba zmądrzałem), ale jak się czegoś nie pamięta, ciężko z tego wyciągać wnioski. myślę, że to, co w moim wypadku stoi na drodze mądrzenia to od lat te same podwaliny poglądów, nabyte w okresie dojrzewania, które popychają mnie do korzystania z chwili i bagatelizowania długoterminowych celów. albo mniej romantycznie - słomiany zapał. bardziej dosadnie - brak cierpliwości. ładnie to jednak można nazywać romantyzmem. i właśnie zostałem zagadany i skończył się czas refleksji. morał (final words) - trzeba spać, a nie pić kawę.