2010/09/08

corporate monkey

patrzę, jak wielu moich znajomych zaczyna korporacyjne życie, poświęcają się pasjom, ustawiają sobie życiorysy. z jednej strony często nowe przygody, z drugiej wachlarz opcji powoli się wyczerpuje, pewnych rzeczy już nie da się cofnąć. no właśnie, ludzie zdolni, jak ja, zaczynają solidnie jarać się swoim tematem, wbijają się w niego głęboko, zapominając o bożym świecie, kariera idzie do przodu i wszystko zdaje się iść w dobrym dla nich kierunku.

ja też lubię cyferki, niejeden matematyczny temat wchodził mi w życiu gładko, szybko łapię pasję, ale sama koncepcja poświęcenia temu życia kojarzy mi się z ciemną otchłanią, czarną dziurą, w której można zniknąć. życie wolę widzieć jako coś organicznego, żywego, podlegającego ciągłym fluktuacjom. zawsze, kiedy drążyłem temat mocno cyfrowy (całkiem niedawno np. budowę systemów operacyjnych), prześladowały mnie wizje zatonięcia w świecie cyfr. od dawna posiadam kompleks utraty kontroli i w tym wypadku objawia się on wizją zapomnienia. boję się, że zbyt mi się mój cyfrowy temat spodoba i poświęce jemu życie, niejako tracąc inne, alternatywne, bardziej organiczne, 'żywe'. nie zostanę nigdy nerdem korporacyjnym, to już wiem na pewno. nie chcę.

pracownicy korporacji to nie idioci, to jest intelektualny szczyt społeczeństwa, to są ludzie, którzy, o ile nie są emocjonalnymi wrakami, to mają w życiu wybór. ta część, która jest świadoma swojego intelektu, wie, że ma duże szanse przy jakimkolwiek zajęciu, jakiego się podejmie. czemu zatem korporacja? przy całym kulcie indywidualizmu, przedsiębiorczości i odwagi, który nas obecnie otacza, wybieramy boksy w wielkich biurowcach.

nie jestem totalnym ignorantem i zdaję sobie sprawę, w jakich czasach żyjemy. żeby robić pewne rzeczy, trzeba wtopić się w system. nie mam co do tego złudzeń, nie ja, po studiach informatycznych.

jeżeli masz pasję do pracy, którą wykonujesz i nie jesteś emo zjebem przeczulonym na punkcie konformizmu i kapitalizmu, korporacja najpewniej jest idealnym miejscem dla ciebie. sprzedajesz swoje umiejętności za ciepłe gniazdko, pieniądze, komfort i ogólnie pojęty management w czasach, w których alternatyw często nie ma. jeżeli interesują ciebie systemy operacyjne, najpewniej nie zrobisz konkurencji microsoftowi, jeżeli lubisz prawo gospodarcze, raczej wymiękniesz przy dużych kancelariach, z kolei założenie straganu z warzywami najpewniej nie jest spełnieniem twoich marzeń o niezależności.

zatem korporacja. dużo siana, prestiż. przeważnie mało czasu wolnego, nie ma kiedy wydawać pieniędzy. jeżeli jesteś potrzebny, będą ci uchylać nieba, żebyś był zadowolony. jeżeli masz szczęście znajdować się w firmie, która ukierunkowana jest na wysoce wykwalifikowaną kadrę i lubisz swoją pracę, możesz poczuć się, jak w niebie. jesteś w stanie symbiozy, a hrowcy twojej firmy zrobią co tylko w ich mocy, by ciebie trzymać w tej złotej klatce, tak długo, jak koszty twojej klatki im się zwracają z zadowalającą ich wartością dodaną. proszę, nie zrozumcie mnie źle. ja lubię kapitalizm, to co tutaj piszę nie jest w żadnym stopniu wyrazem mojej niechęci. to są fakty z których każdy, kto stoi twardo na ziemi, sobie zdaje sprawę. nie trzeba być geniuszem, żeby dostrzec, że bardzo korzystne warunki pracy, które serwują co bardziej zasobne korporacje nie wynikają z dobrej woli właścicieli. jeżeli możesz przyjść do pracy ze swoim psem, zjeść w niej smaczny obiad, czy nawet pograć w piłkę, to po to, żebyś nie musiał z niej wychodzić przed zmrokiem. ktoś dla ciebie formuje to ciepło gniazdko, to idealne środowisko, byś go nie chciał zbyt często opuszczać.

jeżeli miałbym tą jedną pasję, gdybym potrafił wywalić z głowy koncepcję indywidualizmu, pozbyć się swojego egotyzmu, z radością spędziłbym resztę życia w boksie. ja się dalej boję, że zniknę. korporacyjne bezpieczeństwo, swoisty hedonizm życia w wielkiej firmie kojarzy mi się z bezkształtną masą. jak jeszcze zajmowałem się systemami operacyjnymi i wisiała nade mną wizja takiego trybu życia, ciągle gdzieś z tyłu głowy czułem niepokój. wizualizowałem w głowie resztę swojego życia. ok, jestem zdolny, jestem inteligentny, wsiąknę w temat, lubię temat, jak się na nim skoncentruję, nie ma mnie mentalnie przez tydzień. gdzie ja wtedy jestem? gdzie ja będę przez resztę swojego życia, z głową w monitorze, lub książce z cyferkami? ktoś by mi za to dobrze zapłacił, nie wątpię. ktoś by dopilnował, by cały proces był wygodny. zastanawiałem się, jakbym na siebie spojrzał po dwudziestu latach. czy to jest życie? czy zamykanie się na jeden temat może być życiem? jasne, czemu nie? właściwe pytanie brzmi, czy chcę, by tak wyglądało moje życie.

ponad wszystko, trzeba być sobą. ja po trzech dniach, które wyglądają tak samo, dostaję depresji z poczucia rutyny. dość długo próbowałem stać się korporacyjną dziwką, nie mam antykapitalistycznych zapędów, podszedłem do sprawy pragmatycznie. próbowałem uczynić wizję rozsądku swoim losem i przy tym nie skazać się na wieczne nieszczęście. nie wyszło, ja już tego zrobić nie mogę, zostałem uwarunkowany wcześniej, naznaczony. nie ma już bezpiecznego gniazdka dla mnie, moje bezpieczne gniazdko musiałbym okupić tak wielkimi dziurami na psychice i w swoim systemie wartości, że ten układ stał się dla mnie nieopłacalny. na swoje szczęście jestem na tyle zdolny do adaptacji, że najpewniej wyjdę z tego obronną ręką, nie zapiję się pod mostem, nie dojdę do wniosku, że przegrałem w życie i nic już dla mnie nie ma. jakoś sensownie będzie.